Dziś z zupełnie innej beczki, będzie o postrzeganiu sądów przez zwykłych obywateli. Pisząc „zwykli”, mam na myśli takich, którzy w sądach są sporadycznie i mają do załatwienia incydentalne sprawy.
Już nie raz byłem pytany o różne formuły, które są wygłaszane, byłem proszony o wyjaśnienie co Sąd właśnie powiedział, musiałem tłumaczyć niezrozumiałe prawnicze wyjaśnienia, znajdujące się w stanowiskach Sądu, przeciwnika procesowego, czy wreszcie moich własnych.
Obserwacja tego, jak wygląda „przeciętny” proces dla osoby, która nie bywa na wokandzie i nie jest prawnikiem, może przysporzyć o ból głowy, względnie nasunąć skojarzenia jak dzisiejszy tytuł bloga. Nie pochodzi on ode mnie – takie hasło o sposobie prowadzenia spraw w sądach cywilnych rzucił jeden z sędziów, na którymś tam szkoleniu, w którym uczestniczyłem.
Jak wskazują mi Klienci, sprawa przed polskimi sądami to niekończące się pasmo rzucania różnego rodzaju formułek typu „wnoszę”, „żądam”, „sprzeciwiam się”, „zastrzegam”, etc. Narzekają, że zanim dojdzie się do sedna sprawy, które czasami jest oczywiste, musi nastąpić szereg czynności formalnych, które w ich ocenie są zbędne. Choć my prawnicy wiemy swoje i cierpliwie tłumaczymy Klientom, że ich wiedza nie jest wiedzą Sądu i do tej prawdy wymiar sprawiedliwości musi dojść samodzielnie (co czasem długo trwa), bywa, że nawet ja nie wiem co powiedzieć, gdy sąd ewidentnie podejmuje decyzje oględnie mówiąc niezgodne z zasadami ekonomiki procesowej.
Nasz racjonalny ustawodawca również zdaje się to zauważać i przy kolejnej dużej nowelizacji kodeksu postępowania cywilnego z lipca ubiegłego roku wprowadził rozwiązania, które miały na celu przyspieszenie postepowań. Co nie oznacza, że ich odformalizowanie.
Ewidentnym przykładem wprowadzenia nowych elementów „procesu magicznego” jest wymóg podawania w sprawach gospodarczych przez powoda adresu poczty elektronicznej powoda albo oświadczenie powoda, że nie posiada takiego adresu. Brak takiego „zaklęcia” uznaje się za brak formalny pisma uniemożliwiający nadanie mu prawidłowego biegu (tak art. 458 [3] Kpc). Ktoś mi powie, dlaczego taka formuła wywołuje aż tak daleko idący skutek? Rozumiem, kiedy ktoś jest reprezentowany przez profesjonalnego prawnika, może mieć pretensje do prawnika, kiedy zdarzy mu się taki feler, ale co z drobnym przedsiębiorcą, który chce dochodzić sprawiedliwości i już na dzień dobry odbija się od sądu, bo zapomniał wskazać maila? To skutecznie blokuje chęci przeciętnego powoda dochodzącego kilkuset złotych, do dalszego „przepychania” się z sądem, brak bowiem znajomości „zaklęć” może skutecznie zniechęcić takiego obywatela.
Podobnych kwiatków (choćby brak udziału powoda w posiedzeniu przygotowawczym, skutkujący umorzeniem postępowania, czy ograniczone możliwości rozszerzenia powództwa w postępowaniu gospodarczym), jest więcej i bynajmniej nie sprzyja to zrozumieniu przez przeciętnego obywatela o co w tym wszystkim chodzi. Jeżeli dodamy do tego jeszcze pokusę wykorzystywania kwestii formalnych do szybkiego kończenia spraw (najczęściej nie pomyśli powodów), to nie powinno dziwić, że wymiar sprawiedliwości bywa niezrozumiały dla przeciętnego obywatela.
Oczywiście, zasada „dura lex, sed lex” obowiązuje wszystkich, zarówno sąd jak i strony procesu, niemniej każdy powinien mieć możliwość skorzystania z jego konstytucyjnego prawa do sądu, a normy procesowe powinny być stosowane tak, aby to prawo było możliwe praktycznie do wykonania, a nie jedynie formalnie.
(zdjęcie ma charakter ilustracyjny, fot. pixabay)